piątek, 30 sierpnia 2013

Zagadkowe choróbsko...

źródło:
http://www.nk.com.pl/wirus/1099/ksiazka.html
Wgryzam się w kolejny czekoladowy  naleśnik i zastanawiam nad pewną książką. Tworze wykresy w brudnopisie, luźne notatki w ten nieco chłodny wieczór... Ok, bez przedłużania;)

Wampiry to niemal niewyczerpalny pokarm dla spragnionych mrocznych przygód dziewcząt i chłopców. Znamy te potwory niemal od podszewki- jako  żywiące się krwią zwierząt a nie ludzi, przystojne anioły, bądź mordercze i obrzydliwe potwory ( ale tylko nocą). Kojarzymy i takie, które spacerują w świetle dnia , lecz i takie, które od niego stronią i przemykają zakamarkami jedynie pod osłoną atramentowego mroku.
Czy coś jeszcze w tych bestiach może Nas zdziwić?
Guillermo del Toro poczęstował nas jakże krwistym kąskiem ( zabrzmiało to nieco makabrycznie...), przedstawiając wampiry jako ofiary wirusa - bardzo podłego i szybko rozprzestrzeniającego się choróbska. Nagle sąsiad biega nagi goniąc przerażoną małżonkę z żądzą ( niefizyczną) wypisaną na pobladłej twarzy, a przyjaciel w dość dziwnym układzie pożywia się swoim ulubionym ( jak dotąd) psiakiem. Książka "Wirus" jest fenomenem, co dowodzi powyższy opis...? Wiele osób, które przeczytało powieść tegoż wspaniałego twórcy przyzna mi rację, iż jego kreacja świata obezwładnionego przez zakażonych bezlitosnym wirusem niemal zombi, jest właśnie nowinką pośród złogów wampirycznych, niekiedy , nonsensów.
Za sprawą Guillermo del Toro otrzymaliśmy możliwość poznania nieco krwistych przygód epidemiologa, mierzącego się z nieznaną chorobą , rozprzestrzeniającą w zagadkowy sposób. W momencie, kiedy główny bohater dostaje zlecenie od swojego przełożonego nie ma bladego pojęcia, że jego prostolinijna rzeczywistość ulega zakrzywieniu, a w powstałą lukę wkradają się historie i postaci będące jedynie ( do tej pory) marą bądź zabobonnym bajdurzeniem babć chcących przestraszyć swe niegrzeczne pociechy.
Nieco szalone? Ależ skąd.
W moją historię z książkami można wpisać wiele tytułów będących pokrewieństwem dla "Wirusa". I gdybym miała porównać ( ach te gwiazdeczki odnośnie oceny...)  te wcześniej przeczytane z powieścią pana del Toro- autor ten otrzymałby ode mnie wyjątkowo wysoką notę w rankingu wampirycznych opowieści. Oczywiście ocenie nie podlegałby jedynie koncept, niecodzienny i zupełnie odmienny, tak wyraźnie przeze mnie podkreślany, lecz i bohaterowie- główny bohater, fabuła...et cetera...et cetera... inaczej nie nazwałabym tej notki niby ' recenzją' .:) Szalony epidemiolog będący wzorcowym ( a nie wzorowym ) rodzicem, zarażony pierwiastkiem -super i -ego, mistrz ciętej riposty- dziadunio z błyszczącą laską i dłońmi zdeformowanymi w bardzo nieciekawy sposób, wampir Nauczyciel, punkt krytyczny całej opowieści.. każdy z nich to doskonale zarysowana postać mająca swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, a nie jedynie Tu i Teraz poprzedzane retrospekcją co burzy linearny  układ historii, jak  to jest  niekiedy w powieściach o zabarwieniu  apokaliptycznym. Ponad to charakterystycznym klimatem "Wirusa"  Guillermo del Toro urzeczywistnił horror jaki rozgrywa się w mieście  opanowanym zarazą . Podkreślił ,a nie przytłumił bądź stłoczył najistotniejsze elementy nadając im  pikanterii i nieco tragizmu w tak umiejętny sposób, że dostaliśmy smakowity kąsek, a nie rozwodnioną zupę. Atmosfera "Wirusa" jest nieodnawialna, nikt poza autorami nie będzie w stanie przywołać w nas podobnych emocji jakie kłębiły się w naszych umysłach podczas lektury.
Niekiedy książka staję się niechcianą marą snującą się pod uśpionymi powiekami czytelnika. Czasem jest impulsem, wręcz elektromagnetycznym mającym moc tłumienia wspomnień na temat  innych ciekawych lektur, tak by ta konkretna błyszczała na pierwszym planie. Podobne zjawisko odnajdziemy w sobie po przeczytaniu "Wirusa". Długo wymyślam różnorakie scenariusze dla ocalałych bohaterów stworzonych przez Guillermo i Chucka. Jednak nie jest mi dane porównać ich z pierwowzorem z prostego powodu, że takiegoż nie ma..! " Kontynuacja "Wirusa" - "Mrok", zawisł jako wielka niewiadoma w wydawniczej próżni. Jak długo jeszcze? My spragnieni czekamy. A kły wrastają w podniebienie...I utrudniają jedzenie;)
Polecam.

7 komentarzy:

  1. Jak czytam trochę o fabule, to brzmi nawet zabawnie. Ja chyba wyrosłam już z takich książek, ale na zimowy wieczór może się jednak skuszę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... książka nie jest wcale zabawna, więc nie czytałabym ją ku rozluźnieniu,wieczorkiem mając za oknem skuty mrozem kawałek podwórka. Książka Guillermo ma odwrotne działanie. Może moja przejaskrawiona ironia nadała tekstowi nieco komiczny wymiar, co nie było zamierzone.:)
      Myślę,że z takich książek jak "Wirus" nie da się wyrosnąć. Ja nie wyrosnę;0
      Apokalipsę mamy wszytą pod podszewką...

      Usuń
  2. Ach, czytałam, czytałam. Twoja recenzja w zupełności odzwierciedla to, co sądzę o książce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda tylko ,że Wydawnictwo każe Nam tak długo czekać na kontynuację ...

      Usuń
  3. Oj, ludzkość wariująca za sprawą wirusa to chyba dość oklepany motyw w literaturze. Oczywiście do tematu można podejść i lepiej i gorzej, wszczepić mu jakieś fragmenty, które nadadzą całości znamiona oryginalności, Z podobnych lektur czytałem kiedyś, oczywiście nie pamiętam ani tytułu, ani autora bowiem było to b. dawno, powieść, w której grupa naukowców odkrywa nowy gatunek grzyba. Wywoływał on jakieś b. pożądane efekty, nie kojarzę już dobrze, czy poprawiał samopoczucie, czy działał przeciwbólowo. Sęk w tym, że po pewnym czasie, okazywało się, że grzyb zżerał część mózgu odpowiedzialną za odruchy wyższe - na skutek regularnego spożywania tegoż grzyba człowiek zamieniał się w prymitywnego jaszczura, myślącego głównie o zdobywaniu pożywienia i rozmnażaniu się.
    Jednak ostatnimi czasy raczej nie gustuję w takich lekturach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. De gustibus non est disputandum - mędrkując:)
      Wirus w wyżej wymienionej książce miał podobne działanie (chociaż tu był wszczepiany raz ), zamieniał człowieka w prymitywną formę jego samego..

      Usuń
  4. Ugryzę zatem z innej strony :) Temat może nawet nie tyle oklepany, co stosując się do zasady ockhamowskiej brzytwy rozbudowany ponad miarę. Idzie mi o to, że i bez żadnego wirusa, czy wspomnianych przeze mnie grzybów, człowiek dla drugiego człowieka bardzo często pozostaje wilkiem. Nawet w naszej codziennej, szarej rzeczywistości dyskryminujemy jakiekolwiek formy inności - nie odpowiadają nam homoseksualiści, coraz częściej i heteroseksualiści, niepełnosprawni, ludzie o innym kolorze skóry, czy wyznaniu. Sprawy nie przybierają takiego poważnego obrotu sprawy jak w czasie wojen, kiedy to najniższe instynkty ludzkie (jakby za pomocą owego wirusa czy grzyba) zostają w pełni wyzwolone i szaleją sobie bez umiaru, ale i tak skazujemy bliźniego na alienację i cierpienie. Wprowadzenie do literatury jednego wyraźnego czynnika, który odpowiedzialny jest za całe wyrządzone zło, to w moim odczuciu spłycanie rzeczywistości, odbieranie jej pełnej palety barw. "Człowiek był istotą w gruncie rzeczy szlachetną, której tylko niekiedy zdarzały się mniejsze bądź większe potknięcia, ale dopiero za sprawą wirusa/grzyba rozpętało się prawdziwe piekło" - takie można odnieść wrażenie, a dla mnie takie podejście to wygodnictwo i tania sensacja bez zagłębiania się w skomplikowane, ale i fascynujące mechanizmy rządzące społeczeństwami.

    Pozdrawiam!

    P.S. A gdybyśmy rzeczywiście trzymali się przytoczonej przez Ciebie maksymy, czyż prowadzilibyśmy jakiekolwiek dyskusje?

    Pozdrawiam raz jeszcze.

    OdpowiedzUsuń